Stare dłubanki – łodzie flisackie, pierwszy sztandar flisaków z godłem Polski i wizerunkiem św. Kingi, moździerz, z którego wypalano na wiwat podczas spływu, dziesiątki fotografii, grafik i dokumentów zgromadzono na wystawie prezentującej historię flisactwa na Dunajcu. Największa część ekspozycji poświęcona została spływowi przełomem Dunajca - największą atrakcji pobytu w Pieninach.

Mimo że Dunajec jako żeglowna rzeka stwarzał zawsze bardzo wysoki stopień trudności, to pierwsze informacje o flisie można już odczytać z polichromii krościeńskiego kościoła datowanej na 1589 rok, a także z XVIII-wiecznej ikonografii Czerwonego Klasztoru. Jednak dopiero w XIX wieku nabiera on gospodarczego i turystycznego znaczenia.

W celach gospodarczych w pierwszej połowie XIX wieku Dunajec spławny był już od Nowego Targu, ale ścięte drzewa łączone w tratwy  spuszczano na wodę dopiero od przystani w Harklowej. Z tatrzańskich i gorczańskich lasów zwożono tam drewno, okrągłe bądź już przetarte w tartakach, ale i specjalnie wyselekcjonowane okazy z przeznaczeniem na budowę statków w Gdańsku. W Sromowcach na rzece znajdował się urząd podatkowy, a pod Krościenkiem druga duża przystań — binduga, gdzie spławiano drewno z okolic Szczawnicy.

Z powodu licznych przeszkód: jazów, podwodnych skał, wystających z dna pni drzewnych, flis na Dunajcu przez Pieniny wymagał wysokich umiejętności.
Powszechną, turystyczną atrakcją stał się spływ około roku 1840, co niewątpliwie było związane z rozwojem Szczawnicy jako uzdrowiska, a tym samym ze wzrastającą frekwencją kuracjuszy.
Rozpoczynano go różnie: jedni — na ogół goście Palocsayów — w Niedzicy. Inni, żądni wrażeń i emocji — panie w krynolinach, fiszbinach, w szerokich kapeluszach, z parasolkami; panowie w surdutach i melonikach — wsiadali do wywrotnych topolowych dłubanek w Czorsztynie, Sromowcach czy Czerwonym Klasztorze.

Tratwy służące do przewożenia gości, tzw. dłubanki, wykonywano z drewna topolowego, żłobiąc, drążąc je w jednorodnym kawałku. Następnie wiklinowymi powrozami wiązano czółna ze sobą w „dwójki”, a z czasem w bardziej stabilne „trójki” i „czwórki”. Ich długość wahała się od 5,60 do 5,80 m.

Największym powodzeniem cieszyły się spływy urządzane przez Józefa Szalaya w sezonie dla kuracjuszy szczawnickich, bywało że z udziałem nawet 100 osób. Wyprawę organizowano w prosty sposób: ktoś ze starszej kawalerii lub sam Szalay opłacał wszystkie koszta: przejazd wózkami (dowóz do Czorsztyna i powrót po spływie do zdroju), łodzie i przewoźników, muzykę, wystrzały, wino. Potem dzielono koszt przez liczbę głów mężczyzn, bez względu czy pił lub nie wino, czy szedł czy jechał. Damy zaś wyłączone są od tej kontrybucji, ale za to obowiązane są zaopatrzyć się w pieczenie, chleby, kawę, bułki, słowem to wszystko co się da zjeść. (Ciechanowski H., Dziennik z lat 1851-1856).
Dwa dni wcześniej musieli górale przetransportować łódki do Czorsztyna. Wieziono je na wozach przez góry, lub ciągnięto za pomocą grubych sznurów w górę rzeki.

Płynęła potem flotylla pienińska złożona z kilkudziesięciu tratw, na czele łódź flagowa z biało-czerwonym sztandarem. Od 1893r. zastąpił go  sztandar ozdobiony godłem Polski i wizerunkiem bł. Kingi ufundowany przez flisaków. Kiedy flotylla zbliżała się do zamku w Niedzicy bywało, że na brzegu witał ich hrabia Palocay. Po gościnie na zamku kontynuowano spływ. W pierwszej łodzi  honorowe miejsce zajmował Szalay lub hetman-admirał flisaków, tam też umieszczano moździerz, z którego wypalano wszędzie, gdzie się echo kilkakrotnie odbijało. Czasami zabierano kilka moździerzy dla lepszego sefektu. Następną łodzią spływała orkiestra zdrojowa, a potem reszta towarzystwa, wznosząc chóralne śpiewy, toasty i od czasu do czasu strzelając z ręcznej broni palnej do wiwatu.

W Szczawnicy na przybijające do brzegu łodzie czekali znajomi, służba, tłumy gapiów, góralskich dziewcząt i chłopców, którzy strojnie przybrani przecinali nam drogę to chustkami, to wieńcami kwiatów, żądając okupu. Na ustrojonej girlandami przystani płonęły watry, grała muzyka...

Nie lada atrakcją były spływy w porze nocnej.
Spływ Dunajcem z biegiem lat stał się ulubioną rozrywką nie tylko szczawnickich gości: dzięki szerokiej reklamie obowiązkowo korzystali z niego kuracjusze bawiący u wód w Krynicy, a także turyści tatrzańscy, a z nimi uczeni i cała bohema artystyczna parająca się piórem i pędzlem, czemu potem dawano wyraz w poezji, prozie, malarstwie i fotografii.
Miał też spływ swoich szczególnych prominentów. W 1854 roku podziwiał go brat cesarza Franciszka Józefa, J.C. Mość Arcyksiążę Karol Ludwik, którego z wielką pompą Szalay eskortował z Czorsztyna do Szczawnicy...Osobą towarzyszącą J.C. Mości był hrabia Agenor Gołuchowski — namiestnik krajowy.
Inną osobistością był prezydent RP Ignacy Mościcki, który płynął przełomem w 1934 roku.

Wodami Dunajca płynął kajakiem Karol Wojtyła, miało to miejsce 28 – 29 maja 1955r. podczas XIV Ogólnopolskiego Spływu Kajakowego. Przyszły papież Jan Paweł II pokonał wówczas trasę z Nowego Targu do Szczawnicy.
Miał też spływ gości nieprzynoszących mu chluby. Górale do dziś wspominają wielkie poruszenie i mobilizację niemieckich jednostek stacjonujących w Szczawnicy, kiedy to w okresie okupacji eskapadę wodami Dunajca odbył Otto Wöchter – gubernator Dystryktu Krakowskiego Generalnej Guberni.

Wraz ze zwiększającą się z roku na rok liczbą amatorów spływu Dunajca rosła też liczba flisaków. Wybierali oni z pomiędzy siebie honorowego przywódcę zwanego hetmanem – admirałem, ten zaszczytny tytuł nosił m.in. Piotr Salamon. W 1935r. powołano Stowarzyszenie Flisaków Pienińskich na Rzece Dunajec.

Strona wykorzystuje pliki cookie.

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Czytaj więcej…

Zrozumiałem